Ze względu na burzliwą sytuację na rynku chipów, marki samochodowe decydują się na zmianę strategii produkcji. Stawiają na droższe, bardziej dochodowe modele, rezygnując z tanich pojazdów. Powód jest prosty – chodzi o generowanie jak największych zysków.
W raporcie sporządzonym przez agencję Reutersa możemy przeczytać treść rozmowy z inwestorami, podczas której prezes GM – Mary Barra – stwierdziła, że firma może osiągnąć lepsze wyniki finansowe poprzez skupienie się na droższych pojazdach, przynoszących wyższe marże ze sprzedaży.
Oznacza to odwrót od strategii propagowanej m.in. przez Alfreda Sloana, prezesa i przewodniczącego GM, który w latach 20. miał ambicję stworzyć gamę pojazdów na każdą kieszeń, przeznaczoną do różnych celów.
W ujęciu marketingowym koncept zakładał przyciągnięcie do salonów młodszą klientelę poprzez oferowanie przystępnych cenowo pojazdów, które nie przynosiły zbyt dużych zysków. Swojego rodzaju inwestycja miała odpłacić się w przyszłości – ten sam klient kilkanaście lat później miał zdecydować się na zakup droższego modelu, przynoszącego firmie duże zyski.
W pewnym stopniu amerykańscy wytwórcy współcześnie postępowali w zbliżony sposób. Często optowali za utrzymaniem produkcji samochodów przynoszących niższe marże, ale pozwalających dotrzeć do szerszego grona nabywców. Sytuacja epidemiczna jednak bardzo wiele zmieniła.
Jednym z najbardziej dotkliwych problemów jest niedobór chipów. W obliczu tego GM podjął decyzję o zmianie podejścia i skupieniu się na sprzedaży aut przynoszących wyższe marże. Nowa strategia już działa, czego dowodem są solidne wyniki finansowe, uzyskane w pierwszym kwartale 2021 roku.
Skoro eksperyment się sprawdził, to po co wracać do poprzedniej strategii? Właśnie w takim tonie swoją wypowiedź kontynuowała Barra:
Nigdy nie osiągniemy takich poziomów zapasów, jakie mieliśmy przed pandemią. Nauczyliśmy się, że możemy być znacznie bardziej wydajni.
Podobne oświadczenia złożyli inni producenci, w tym Stellantis i Ford. General Motors decyduje się na kontynuowanie produkcji droższych modeli plasowanych w wyższych segmentach rynku, kosztem wstrzymania wytwarzania tańszych aut dla mas.
Amerykański gigant nie uznaje kompromisów – wyraził nawet gotowość do wstrzymania produkcji swojego bestsellera, czyli Chevroleta Equinoxa. To drugi najchętniej kupowany model w USA. Można spodziewać się również ograniczeń w produkcji m.in. Cadillaca XT4 i Chevroleta Malibu.
Tak samo, jak niegdyś kluczem do rynkowego sukcesu była produkcja SUV-ów, tak dzisiaj drogą do osiągnięcia wyższej rentowności w obliczu problemów z dostawami jest zmniejszenie zapasów, rezygnacja z wytwarzania tanich aut dla mas i skupienia się na produkcji droższych modeli. Ale to nie jest tak, że nikt na to nie wpadł wcześniej.
Wystarczył jeden rzut oka specjalisty od finansów, by podjąć dokładnie taką samą decyzję. Różnica jednak polega na sytuacji na świecie. Teraz wszelkie decyzje można usprawiedliwić epidemią Covid-19. Zniknęła presja na utrzymanie funkcjonujących już fabryk i na pogoń za słupkami sprzedaży. Ba, sytuacja związana z półprzewodnikami nawet nie tyle ułatwiła obranie tej drogi, co do tego zmusiła.
Eksperci spekulują, że w dalszej kolejności ceny najtańszych modeli poszybują w górę. W końcu produkcja zostanie ograniczona, a rynek pozostanie nienasycony. Kolejka chętnych będzie gotowa zapłacić za dokładnie ten sam produkt sporo więcej. Tego typu sytuacja wystąpiła już choćby w Australii, gdzie ceny rocznego, używanego Suzuki Jimnego potrafią być o 75% wyższe w stosunku do nowego pojazdu w bazowym wariancie. Pierwsza opcja oznacza pojazd dostępny od ręki, zaś ta druga – żmudne czekanie.