MotoGuru.pl

Czy wyjazd z Orlenem na F1 to naprawdę naruszenie etyki dziennikarskiej?

OKO.press grzmi na temat wyjazdu dziennikarzy z Orlenem do Barcelony na wyścig Formuły 1, podważając ich wiarygodność oraz krytykując ich etykę zawodową. Ale czy naprawdę popełnili takie straszne przestępstwo? Czy trzeba ich winić za to, że zgodzili się na tę „wycieczkę”? Nie wydaje mi się!

Na początku trzeba napisać jedno. Materiał OKO.press pt. „Barcelona na koszt Obajtka. Jak szefowie polskich mediów bawili się za pieniądze Orlenu [UJAWNIAMY]” jest nacechowany atmosferą skandalu i ma po prostu propagandową narrację.

Świadczy o tym już choćby pierwsze zdanie: „Ekskluzywne wycieczki dziennikarzy i szefów mediów za pieniądze spółek skarbu państwa i prywatnych firm od lat są w świecie dziennikarskim tajemnicą poliszynela. Ale w czasach, gdy państwowe koncerny stają się narzędziem władzy, wykorzystywanym do obłaskawiania części prywatnych mediów (przez zlecanie reklam) i przejmowania kontroli nad innymi, takie wyjazdy stają się większym problemem”.

Wiem swoje

Nie odbieram tego w taki sam sposób. Dlaczego? W branży dziennikarskiej siedzę już jakieś 20 lat. Niejedno widziałem, niejedno słyszałem, w niejednym miejscu byłem – często na koszt marki zapraszającej mnie na wyjazd. Co to oznacza? Że taka firma pokrywa cenę przelotu, noclegu i wyżywienia. Mnie ani redakcję, którą reprezentuję, taki wyjazd nie kosztuje absolutnie nic. Oczywiście, wiąże się on z obowiązkiem zrobienia materiału. A że zazwyczaj były to prezentacje samochodów (bo w czasie pandemii już takich wyjazdów praktycznie nie ma – swoją drogą, jaka to oszczędność dla firm motoryzacyjnych), to na takim wyjeździe trzeba było wsiąść do samochodu, zebrać niezbędne informacje, zrobić zdjęcia, a później opisać swoje pierwsze wrażenia.

Konferencja prasowa to nieodzowna część każdej prezentacji samochodu.

Nie, nie robiło się tekstu sponsorowanego, co wiele osób mogłoby zarzucić. Po prostu materiał z takiego wyjazdu jest w pewien sposób spójny z cyklem życia danego modelu. Najpierw auta są fotografowane z dużym kamuflażem. Potem z coraz mniejszym i mniejszym. Ktoś tworzy wizualizację. W końcu firma wrzuca pierwsze zdjęcie detali i podaje wstępne informacje. Następnie ma miejsce światowa premiera w blasku fleszy. Co to oznacza dla danej marki samochodów? Że ich nowy model ciągle żyje, nieustannie pojawia się w prasie, mediach, internecie, na portalach społecznościowych. A wy macie już go po dziurki w nosie.

Na chwilę więc cała wrzawa cichnie, by później ponownie uderzyć jak z kopyta. To właśnie moment, w którym dziennikarze jadą na swoje „wycieczki” i później spędzają czas w „pięciogwiazdkowym hotelu położonym przy samej plaży” – tak swojego czasu (2013 rok) w felietonie pt. „Targi motoryzacyjne we Frankfurcie: Przerost formy nad treścią” pisał Łukasz Bąk, dziś m.in. prowadzący Automaniaka w TVN Turbo. Z jego artykułu wynika, że dziennikarze to zasadniczo sprzedajne opijusy, które chcą się najeść, nachlać i przelecieć balonem. Zapewne tacy też się znajdą.

„W przerwach pomiędzy piciem, jedzeniem a podrywaniem hostess obowiązkowo należy zaserwować pismakom rozrywki niemające nic wspólnego z motoryzacją – np. lot balonem bądź wyprawę na safari. W ostateczności może być też rejs jachtem na karmienie rekinów, gdzie można spróbować dyskretnie pozbyć się tych, którzy nie piją i koniecznie chcą jeździć” – donosi Łukasz, którego lata później przy okazji wylotu na jedną z prezentacji, połączoną z jazdami samochodem tego samego dnia, spotkałem w lotniskowym Business Lounge’u wesoło popijającego sobie whiskey. I to przed 7 rano.

Jeden z hoteli podczas prezentacji samochodu. Prawda, że ładny?

Przez prawie 20 lat w branży motoryzacyjnej nikt nigdy mi nie narzucił co mam napisać z takiego wyjazdu. A i nigdy nie było sytuacji, abym nie wsiadł do samochodu i nie wykonał nim określonej liczby kilometrów. Jeździłem na takie prezentacje, bo tego wymagał ode mnie mój szef, bo nie wypadało odmówić marce, która nas zapraszała. I dlatego, żeby później lepiej żyć z taką firmą. Gdzie w tym wszystkim są obawy o to, czy dane auto się nie spodoba? Nie ma! Choćby dlatego, że współczesne samochody różnią się między sobą zazwyczaj drobnymi niuansami, a poza tym w takim materiale chodzi głównie o przybliżeniu danego modelu. Mankamenty jak np. słabe hamulce czy np. zawieszenie marnie tłumiące nierówności wychodzą dopiero później – już po przyjeździe na test, po szczegółowych pomiarach i próbach na polskich drogach.

To gdzie w tym wszystkim jest artykuł OKO.press?

Na początku trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie – czym jest OKO.press? „To portal sprawdzający fakty i prowadzący dziennikarskie śledztwa, medium społecznościowe i archiwum życia publicznego. Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej” – tak o sobie piszą dziennikarze portalu. Z czego utrzymuje się OKO.press? Z wpłat czytelników. „Dajemy gwarancję anonimowości każdemu, kto będzie chciał podzielić się z nami, tym, co wie. Także tym, którzy chcieliby nas dyskretnie lub całkiem otwarcie wesprzeć finansowo” – czytamy dalej na stronie OKO.press. To bardzo istotne informacje w kontekście przekazu dotyczącego całego artykułu o wyjeździe dziennikarzy z Orlenem do Barcelony w 2019 roku.

Po mocnym początku, Autor tekstu pisze takie oto słowa: „Z relacji uczestników wyjazdu do Barcelony wynika, że w wycieczce sponsorowanej przez Orlen nie tyle chodziło o sport czy Kubicę, co o to, by tworzyć pozytywny klimat wokół paliwowego giganta”. Następnie wymienia listę dziennikarzy, którzy wyjechali razem z Orlenem oraz podaje nazwę hotelu, a nawet miejsce kolacji.

Rzeczywiście to niezwykle istotne informacje dla czytelnika. Tak, byli w 4-gwiazdkowym hotelu z widokiem na Sagradę Familię (tylko 4-gwiazdkowym?), a kolację jedli w Botafumeiro. „Specjalność lokalu to owoce morza – restauracja chwali się serwowaniem ogromnych półmisków z homarami, przegrzebkami, kalmarami, krabami i ostrygami. Za jeden taki półmisek trzeba zapłacić – w przeliczeniu – prawie 700 złotych. Botafumeiro słynie też z doskonałej karty win” – czytamy w kolejnej części tekstu. No dobra, a gdzie byście zaprosili na wyjazd lub kolację swoich przyjaciół, znajomych czy kontrahentów? Do zapuszczonej speluny na obrzeżach miasta? No nie! Nie ma takiej opcji.

Czasem na prezentacji trafiają się widoki na… rzekę. Portugalia 2019 rok. Niekoloryzowane.

Mało tego, „Na pamiątkę wycieczki szefowie mediów dostają okolicznościowe gadżety – czapki i koszulki z logo Williamsa, ówczesnej stajni Roberta Kubicy” – rzeczywiście można by się za to pociąć. Jprd, tyle szczęścia – nie dość, że pojechali za darmo, żarli i spali za darmo, to dostali takie niebywałe gadżety.

W późniejszej części artykułu Autor z OKO.press opisuje, co usłyszał na temat wyjazdu od najbardziej zainteresowanych nim, czyli dziennikarzy biorących udział w wyprawie do Barcelony. Oczywiście, pozwala sobie przy tym na komentarze w stylu „Nie widzi problemu w tym, że uczestniczył w wyjeździe sponsorowanym przez koncern, bo jak tłumaczy, po powrocie z Barcelony nie pisał żadnych tekstów o Orlenie, Formule 1, czy Kubicy”. Czy „Szansę zrobienia wywiadu z Kubicą na tym samym wyjeździe miał za to Grzegorz Nawacki z „Pulsu Biznesu”. Po powrocie do Polski opublikował materiał pod swoim nazwiskiem. Nigdzie jednak nie wspomniał, że za jego wycieczkę do Barcelony zapłacił sponsor Kubicy – Orlen”.

Kubica w barwach Williamsa jeździł tylko jeden sezon. I to w najgorszym bolidzie w historii tego zespołu!

Artykuł cały czas obraca się wokół pojęcia etyki dziennikarskiej i tego, czy powinno się skorzystać z podobnego zaproszenia. Osobiście uważam, że dlaczego nie? Skoro mogę zrobić wywiad z naszym rodzynkiem w Formule 1, skoro mój szef wymaga ode mnie takiego materiału i nadarza się podobna okazja, żal by nie skorzystać. Tym bardziej że na podobny wyjazd leci moja konkurencja. Oni będą mieć taki wywiad, a ja nie? Wykluczone! Jadę!

Później mamy ciąg dalszy wywodu o kodeksie dziennikarskim i o słuszności uczestnictwa w takim wyjeździe. Autor cytuje nawet część kodeksu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich: „Wiarygodność i niezależność dziennikarska jest nie do pogodzenia z przyjmowaniem prezentów o wartości przekraczającej 200 zł, korzystaniem z darmowych wyjazdów czy testowaniem przedmiotów, urządzeń”. Czyli co? Chcąc opisywać wrażenia z jazdy danym samochodem, powinienem go najpierw kupić?

Czy naprawdę powinni być tak krytykowani?

No dobrze. Czy więc dziennikarze wymienionych mediów pojechali przetestować nowe paliwo Orlenu, napisać coś o olejach albo zrobić sprawozdanie z czystości toalet na stacjach Orlenu? Nic z tych rzeczy. Wybrali się m.in., aby przeprowadzić wywiad z Kubicą. A że nie wszyscy wywiązali się z tego? To sprawa ich oraz Orlenu. To Orlen powinien rozliczyć ich z wyjazdu i ewentualnie wyegzekwować brak materiału.

Nie wnikam też, o co chodziło władzom Orlenu zapraszającym dziennikarzy. Czy o ociepleniu klimatu czy o zbudowanie „pozytywnego klimatu wokół paliwowego giganta”? Nie oceniam tego, ale stawianie dziennikarzy niemal w roli oskarżonych i zarzucanie im łamania etyki swojego zawodu jest dla mnie dużym nadużyciem.

Kubica w bolidzie Williamsa.

I jeszcze jedno. OKO.press jako w pełni niezależnie medium utrzymuje się zapewne wyłącznie z datków publicznych. Drukowane gazety – 3 z 6 dziennikarzy pracowało dla dzienników – żyją przede wszystkim z reklam. Także te motoryzacyjne. Jeśli ich zabraknie, będą musiały przenieść się do internetu, który już niemal całkowicie zdominował rynek reklamowy. Albo po prostu zwinąć manatki.

Zapewne dziennikarze mogliby odmówić wyjazdu, ale wtedy postawiliby siebie oraz swoich przełożonych w trudnym położeniu. Albo jadę i Orlen rzuci nam jakiś pieniądz na reklamę, albo olewamy temat, licząc na to, że jakoś tam będzie.

Prasa w dzisiejszych czasach jest jaka jest. Internet zresztą też. Ale nie wieszałbym psów na dziennikarzach, którzy wybrali się na rzekomą wycieczkę do Barcelony. To, że pojechali wcale nie oznacza, że siedzą w kieszeni czyjegoś koncernu i nie mają własnych, wypracowanych przez lata rzetelności i obiektywizmu.

Owszem, zapewne nietrudno stracić samokontrolę i w jakiś sposób poddać się wpływowi koncernów, jednak wcale to nie oznacza, że wszyscy dziennikarze są sprzedajnymi dziwkami. Co innego wielu blogerów, youtuberów i influencerów. W ich przypadku krytyczne napisanie o danym produkcie może się wiązać z zerwaniem współpracy i brakiem środków lub np. samochodów do testowania od tej właśnie firmy. A tego mogliby nie przeżyć.

To już jednak temat na inny raz.

P.S. Nie jestem fanem Prezesa Orlenu ani tym bardziej aktualnej władzy.