Po Jaguarze, także Ford ogłosił swoje plany zaprzestania produkcji samochodów spalinowych. Przełom ma nadejść w 2030 roku, a w 2050 roku po drogach Europy mają się poruszać wyłącznie auta na prąd!
Wydaje się, że już nic nie zatrzyma dążenia producentów do całkowitego przejścia na elektrony. Dojeżdżani coraz to nowymi ograniczeniami, w tym emisji dwutlenku węgla do atmosfery na koncern, wynoszącej jedyne 95 gramów na 1 km (obowiązuje od 2020 roku), powoli stają pod ścianą nie do pokonania. Stąd tak ogromny wysyp hybryd plug-in, jaki obserwujemy w ostatnim czasie. Ładowane z gniazdka pozwalają na pokonanie kilkudziesięciu kilometrów na samym prądzie, co potem tak ładnie można opisać w rubryce średnie zużycie paliwa w postaci absurdalnych liczb typu 1,2 czy 2,1 l/100 km. W modelach często o mocy 300 KM i większej!
To oczywiście wynik, jaki możecie osiągnąć przy założeniu, że co 100 km wysiądziecie z samochodu, podłączycie go do źródła prądu i odczekacie ze 3 godziny na pełne nabicie baterii. Dlaczego aż tyle? To proste, plugi-iny przeważnie nie są w stanie przyjąć prądu o wysokiej mocy, przez co nabijanie ich baterii zajmuje sporo czasu.
Plug-iny stanowią tak naprawdę model przejściowy, ponieważ za kilka lat należy się spodziewać kolejnych ograniczeń w emisji dwutlenku węgla, którym spalinowe jednostki napędowe nie będą już w stanie sprostać. Owszem, obecnie niewielkie silniki benzynowe czy turbodiesle w modelach miejskich łapią się na 95 gramów, jednak przy ograniczeniu ich do 70 i niższej liczby – nie będą miały czego szukać na rynku. Znów z pomocą przyjdą zapewne plug-iny, choć do tego czasu ustawodawcy z pewnością pójdą po rozum do głowy i zmienią cykl homologacyjny.
Na granicy przełomu
Wszystkie powyższe informacje oraz postępujący rozwój akumulatorów sprawiają, że koncerny motoryzacyjne (Ford do 2025 roku ma zainwestować w elektryki aż 22 miliardy dolarów) i orbitujące wokół nich wytwórcy baterii skupiają się na stworzeniu jak najlepszego źródła energii dla samochodu. I to widać po tym jak co roku zwiększa się zasięg modeli elektrycznych. W przyszłym na rynek ma trafić Mio ET7 z potężnymi bateriami o pojemności 150 kWh, zapewniającymi teoretyczny zasięg sięgający 1000 km!
Ale tak naprawdę przełom ma dopiero nadejść. Ostatnio pisaliśmy o paście służącej do zasilania modeli wodorowych, która rozwiązałaby problem przechowywania wodoru, choć nadal nie rozwiąże ceny materiałów użytych do wytworzenia ogniw. Tuż za rogiem czają się baterie ze stałym elektrolitem, a więc o połowę lżejsze niż tradycyjne, co już samo w sobie zapewnia lepszy zasięg, i zdolne do znacznie szybszego ładowania.
Problemy trudne do pokonania
Przyszłość rysuje się więc całkiem różowo, choć oczywiście po drodze będzie wiele problemów do pokonania, z którymi tak naprawdę musi zmierzyć się cały świat. To przede wszystkim zaspokojenie odpowiedniej ilości prądu do ładowania wszystkich elektryków, z czym już teraz, kiedy po drogach świata jeździ „raptem” 4 miliony elektryków, bywa problem.
Drugie wyzwania to samo ładowanie. Trudno sobie teraz wyobrazić, abyśmy nagle wszyscy przesiedli się na prąd. Nie dość że groziłoby to blackoutem, to jeszcze spowodowałoby gigantyczne kolejki do szybkich ładowarek. Ale i na to może być dość prosty, aczkolwiek niezwykle kosztowny sposób – droga z możliwością indukcyjnego ładowania. Takie rozwiązanie działa już w Szwecji i ma długość… 2 km. Ale ciężko wyobrazić sobie ile może kosztować pokrycie cewkami indukcyjnymi setek tysięcy tras. Zapewne znacznie więcej niż wynosi wartość Tesli – najdroższego koncernu motoryzacyjnego świata.
Powyższe przeszkody nie ograniczają jednak determinacji koncernów samochodowych do snucia niezwykle ambitnych, elektrycznych planów. Jaguar od 2025 roku chcę przejść wyłącznie na silniki elektryczne, natomiast Ford – od 2030 roku, ale na razie tylko w Europie.
Ford trzyma sztamę z Volkswagenem
Pierwszy krok w tym kierunku został już postawiony – to debiut Mustanga Mach-E, napędzanego silnikiem (lub silnikami) elektrycznym. Drugim ma być wybudowanie w niemieckiej Kolonii wartego 1 miliard dolarów zakładu do produkcji elektryków. Inwestycja, będącą pierwszą tego typu dla amerykańskiego koncernu na Starym Kontynencie, ma się zakończyć do 2023 roku.
Z kolei od połowy 2026 roku wszystkie samochody Forda oferowane w Europie będą całkowicie elektryczne lub hybrydowe z możliwością ładowania baterii z gniazdka. A to oznacza, że pokonają pewien dystans wyłącznie za pomocą elektronów.
Co ciekawe, Amerykanie, którzy w zeszłym roku w końcu przynieśli zyski z europejskiego rynku, zawarli umowę z Volkswagenem dotyczącą możliwości wykorzystania ich platformy MEB (której opracowanie kosztowało miliardy euro), a więc przeznaczonej do budowy modeli elektrycznych. Właśnie na takiej płycie podłogowej mają powstawać Fordy wyjeżdżające z nowo wybudowanej fabryki w Kolonii.
Norwegia wyznacza kierunek
Na koniec warto wspomnieć, że od 2025 roku Norwegia, gdzie już teraz liderami rynku są samochody elektryczne (60% rynku stanowią elektryki), nie pozwoli już na sprzedaż modeli spalinowych. Podobne oświadczenie wydał ostatnio rząd Wielkiej Brytanii, z tym, że ten kraj daje sobie o 5 lat więcej czasu niż Norwegia na przejście z benzyny i oleju napędowego na elektrony.
Z kolei w październiku 2020 roku unijni ministrowie środowiska ogłosili porozumienie, zgodnie z którym w 2050 roku ma być osiągnięta zerowa emisja dwutlenku węgla do atmosfery przez samochody.
Cóż, śpieszmy się kochać auta spalinowe, bo ich los jest już przesądzony!
P.S. Przejście na elektryki to problem nie tylko związany z infrastrukturą, zmianą nawyków za kierownicą, ale także z… producentami podzespołów do silników spalinowych. Ale to już temat na kiedy indziej!