MotoGuru.pl

O nas

Motoguru.pl powstało w okolicach 2011 roku z inicjatywy niejakiego Waldka (odpowiedzialnego za stronę techniczną), który do „współpracy” zaprzęgnął renomowanego dziennikarza motoryzacyjnego, pracującego dla największych tytułów na rynku prasy drukowanej. 

Współpraca to mocne słowo. Bardziej przypominała tego mema z robotnikami, gdzie są PR Manager, Communication Manager, Logistics Manager i inni. Ich rola ograniczała się do tego, by patrzeć na Rysia machającego łopatą – w tym przypadku wirtualnym piórem. 

W każdym razie projekt nabierał rozpędu. Pojawiały się pierwsze oferty współpracy z reklamodawcami i pieniądze. Narastała też frustracja ze względu na brak wsparcia technicznego… W międzyczasie – w okolicach 2012 roku – szeregi zespołu wsparłem ja. Stawiałem swoje pierwsze, koślawe kroki w świecie dziennikarstwa, dowożąc jakość na wzór tych „przeciętnych, ale wiernych”, z którymi lata później przyszło mi dzielić pomieszczenie redakcyjne w RadioZET.pl (niektórzy po latach się wyrobili, więc inwestycja się zwróciła). 

Projekt pt. „Motoguru.pl“ zmierzał ku uśmierceniu. Częstotliwość publikowania materiałów była coraz niższa, tak samo zresztą jak jakość… o którą nie potrafiłem zadbać, będąc żółtodziobem pełną gębą. W pewnym momencie stwierdziłem, że skoro już trochę umiem w WordPressa i mógłbym rzetelnie wywiązywać się z zapewniania funkcjonalności po stronie technicznej, to odkupię domenę Motoguru.pl od Waldka, choćby i za tysiaka. 

Niestety, typ okazał się sztandarowym przykładem tzw. psa ogrodnika. Stwierdził, że ma plany wobec stronki i jej nie odda. I nie oddał. Swoich ambitnych planów też nie zrealizował. Domena wygasła, przejął ją gość reklamujący spodnie motocyklowe, który w tytule strony zawarł frazę: „motoguru ci w tym pomorze”. Pisownia oryginalna. Po latach domena wygasła i udało mi się ją przejąć 20 listopada 2020 roku.

Od stycznia 2021 do maja 2021 w dwuosobowym składzie tworzyłem treści z top quality piśmiennikiem, skrywającym się pod pseudonimem artystycznym Cyprian Motowidło. Ale gdzieś po drodze pogoń za klikami i statystykami nam się znudziła. Projekt zapadł w śpiączkę. 

Doszedłem do wniosku, że stworzę z tego twór jednosobowy – osobistego bloga, na którym będę starał się publikować wyłącznie interesujące mnie treści. Zupełnie bez napinki. Często zakrawające o miano treści felietonistycznopodobnych. 

W swojej karierze okołoredakcyjnej woziłem fury do zdjęć dla Auto Motor i Sport, Motor i Auto Moto. Miałem też krótki epizod, niechlubny zresztą, w radio Hobby. Choć bardziej pasowałaby nazwa Hobbit ze względu na troglodyckie zapędy właściciela-bezprzecinkowca, który bezdechem usiłował zabijać swoich czytelników. Parę moich publikacji pojawiło się też na stronie magazynauto. 

Następnie tworzyłem dział motoryzacyjny w antyradio.pl, który szybko został przeprofilowany na okołomotoryzacyjny. Pisać musiałem bowiem o wypadkach. W końcu tytuł „19-latek w Audi zabił siebie i 18-letniego pasażera” był wart w przeliczeniu na kliki z 30 razy więcej, niż porządna i autorska treść. 

Z czasem zmuszono mnie do przybrania pozycji w rozkroku. Jedną nogą byłem w Antyradio.pl, a drugą – w Radiozet.pl. Co zresztą przedłużyło moje męki w światku motodziennikarstwa po tym, jak w tym pierwszym tytule panoszyć się zaczęła wszem wobec religijna – i szanująca bliźnich na swój własny sposób – justynka #jebacjustyne. 

Jako osoba głodna rozwoju stwierdziłem, że motodziennikarski światek jest nie dla mnie. Wszystkie narzędzia można opanować w tydzień. Szybko zaczęło wiać nudą – auta prasowe też mnie nie jarały po blisko dziesięciu latach jeżdżenia nimi – ale ze względu na komfortową sytuację nie goniłem za zmianami. Mimo poczucia zagrożenia w kontekście ciągłości zatrudnienia i wewnętrznej potrzeby zapewnienia sobie lepszych perspektyw. 

Jakoś na początku 2018 roku podziękowano mi za współpracę. A raczej wywalono z hukiem na zbity pysk. Jak na osobę postrzeganą jako wojującą i tak zaskakująco długo mnie tam trzymali. Na tym etapie miałem za sobą kurs programistyczny od Google’a, jakieś doświadczenie w WordPressie. Zmieniłem więc branżę i od lipca 2019 roku jestem programistą na pełen etat. 

Głód jechania szybciej zaspakajam w głównej mierze w wirtualnym świecie symulatorów wyścigowych na PC lub za kierownicą mojego 347-konnego Hyundai’a Genesisa Coupe 3.8 BK ’15. A potrzebę przelewania swoich myśli na wirtualne kartki papieru realizuję za pomocą Motoguru.pl. 

Żaden ze mnie guru, ale mam mega sentyment do tej nazwy. Z westchnieniem wspominam początki tego projektu i przez pryzmat tego, jest ona dla mnie najzajebistszą nazwą ever. 

Określiłbym siebie jako osobę mega autentyczną i do bólu szczerą. W swoich tekstach staram się zaznaczyć granicę między faktami niezaprzeczalnymi, a moją własną interpretacją. Choć wiadomo, że moją perspektywę definiuje nie tylko sam punkt widzenia, ale i wszystkie przeżycia. 

Zakłada niech na wyrost pozostanie nazwana „O nas”. Może jeszcze kiedyś Motoguru.pl będzie duetem lub trio. Nawet czwartego miałbym do kwartetu. I ci wszyscy – poza tym, że są mega osobami – mają dryg do pisania (Jakub Tomasz, Rdzawy i Międzynoga).