⏱️ 5 min.

Mały, tani elektryk dla ludu. Bruksela widzi w nim przyszłość

Zdjęcie autora artykułu

Tomasz Nowak

30-09-2025 03:09
E-Car europejski

Bruksela chce wrócić do korzeni europejskiej motoryzacji: prostych, małych i naprawdę przystępnych aut. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Stéphane Séjourné zapowiedział, że UE doprowadzi do uruchomienia programu „Small Affordable Cars”, w ramach którego producenci będą mogli wprowadzić do sprzedaży elektryczne maluchy w cenie między 15 000 a 20 000 euro (ok. 64 032–85 376 zł). Cel jest jasny: rozruszać popyt i przywrócić Europie kompetencje w budowie miejskich aut, które nie rujnują portfela.

„Small Affordable Cars”: z gabinetu na ulicę

To nie była kolejna burza mózgów przy kawie. Komisja Europejska ogłosiła kierunek prac w ramach „Small Affordable Cars”, który ma pobudzić ofertę małych elektryków. Zostało to powiązane z trzecim posiedzeniem Dialogu Strategicznego z 12 września, gdzie podkreślono pilną potrzebę wdrożenia „Planu Działania” z marca 2025 roku. W uproszczeniu: Bruksela zaczęła zszywać politykę przemysłową z bardzo konkretnym celem rynkowym – dostępnością. Jak podała Komisja, chodzi o to, by koncerny europejskie przedstawiły całą gamę małych modeli, które mogłyby stymulować produkcję, a nie tylko ładnie wyglądać w slajdach dla inwestorów. W tle mamy rosnący koszt życia, presję konkurencji z Azji i potrzebę realnego obniżenia bariery wejścia w świat elektromobilności.

Inspiracja: japońskie kei i europejskie realia

Wielu decydentów – od byłego szefa Renault, Luki de Meo, po prezesa, Stellantis Johna Elkanna – wskazało, że wzorem mogą być japońskie kei cary: nieduże gabaryty, minimalny koszt, maksymalna użyteczność w mieście. Europa nie skopiuje ich 1:1, ale kierunek jest czytelny: małe nadwozia, niska masa, prosta specyfikacja, a więc i szansa na sensowną cenę na starcie. W praktyce oznacza to rezygnację z części gadżetów i „efektów specjalnych”, które windowały cenniki. Dla klientów ważniejsze jest to, czy auto mieści się w ciasnej uliczce i czy ładuje się szybko z domowego gniazdka, niż to, czy potrafi samo zaparkować po trzykrotnym przełączeniu menu.

Ile to naprawdę kosztuje? Przeliczamy na złotówki

Skoro padł zakres 15 000–20 000 euro, to pora na proste liczby. Przy kursie 1 euro = 4,2688 zł, mówimy o widełkach ok. 64 032–85 376 zł. To poziom, który jeszcze kilka lat temu brzmiał jak science fiction dla nowej elektrycznej „osobówki”. Teraz stał się politycznym celem. Oczywiście, lokalne podatki, dopłaty i wyposażenie zrobią swoje, ale kierunek cenowy został narysowany grubą kreską.

Co miałoby napędzić niską cenę?

Żeby „mały i tani” nie skończył jako „mały i symboliczny”, potrzebne są realne dźwignie:

  • Skalowanie wspólnych platform i zespołów napędowych w całej UE.
  • Standaryzacja baterii (pojemności, modułów) oraz proste architektury elektryczne.
  • Priorytet dla masy i aerodynamiki zamiast nadmiaru mocy i ekranów.
  • Wsparcie popytu tam, gdzie to ma sens – programy dopłat adresowane do najmniejszych aut.
  • Produkcja bliżej rynku zbytu, żeby ograniczyć koszty logistyki i ryzyko dostaw.

Głos z Rzymu: nie tylko prąd

Rząd Włoch – ustami ministra ds. przedsiębiorstw Adolfa Urso – przyklasnął idei, ale dodał istotny warunek. Jak zauważył minister, „mały i dostępny” powinno znaczyć dostępne nie tylko jako elektryk. Tu wraca spór o neutralność technologiczną: skoro celem jest dekarbonizacja, to może zostawić szczelinę dla bardzo oszczędnych hybryd czy innych niskoemisyjnych rozwiązań? Włoska uwaga wybrzmiała jak przypomnienie, że zielona transformacja ma kilka dróg, a nie jedną autostradę.

Jak podało włoskie ministerstwo, mała kategoria powinna być częścią „szerszej rewizji reguł Zielonego Ładu opartej na zasadach wolności i neutralności technologicznej”.

Polityka kontra rzeczywistość produkcji

Bruksela wyznaczyła cel, ale linie montażowe nie zareagują na konferencję prasową. Wyzwania są proste do opisania i trudne do zrobienia:

  • Łańcuch dostaw baterii – od surowców po recyklingwciąż jest kosztowny.
  • Regulacje bezpieczeństwa i emisji hałasu w UE są bardziej wymagające niż w przypadku kei carów w Japonii.
  • Marże na małych autach są z natury niższe, więc presja kosztowa będzie bezlitosna.

A jednak to właśnie tutaj Europa może odzyskać charakter: robić rzeczy mniej skomplikowane, ale lepsze w szczegółach. To znaczy lekkie, praktyczne i rozsądnie wycenione – zamiast kolejnego „najlepszego na świecie” konceptu do prezentacji dla zarządu.

Co dalej i kiedy?

Komisja wyznaczyła kierunek w 2025 roku, a posiedzenie z 12 września dodało mu tempa. Jeśli producenci szybko podchwycą temat, pierwsze seryjne owoce mogą pojawić się w oknach sprzedaży w najbliższych latach, wraz z nową falą miejskich platform i mniejszych, tańszych baterii LFP. Zanim jednak w salonach zaparkuje europejska „E-Cary” za ok. 64 000–85 000 zł, branża będzie musiała wspólnie udowodnić, że potrafi zejść z kosztami bez schodzenia z jakości.

Głos Komisji i sens politycznej kotwicy ceny

Wiceprzewodniczący KE Stéphane Séjourné podkreślił w Brukseli, że Komisja zadbała o to, aby koncerny wprowadziły na rynek małe elektryki w widełkach 15 000–20 000 euro. To polityczna kotwica, która miała otwarcie ustawić oczekiwania.

W opinii wiceprzewodniczącego Séjourné, inicjatywa „Small Affordable Cars” miała wesprzeć popyt i wprowadzić gamę, która w każdym razie mogła pobudzić produkcję.

Czy to wystarczy? Polityka potrafi „zaczarować” excele, ale kosztów materiałów i pracy nie da się przegłosować. Z drugiej strony, kiedy Europa naprawdę bierze się za małe samochody, to historia często kończy się dobrze. Bo miejskie auto to nie broszura – to narzędzie. I właśnie takie narzędzia Europa robi najlepiej, gdy odetnie marketingowy szum i skupi się na esencji.

O autorze

Zdjęcie autora artykułu

Tomasz Nowak

Fotograf i podróżnik na czterech kołach (czasem dwóch). Aparat w jednej ręce, kierownica w drugiej – to moje motto.